Kuba: To co robimy w weekend królowej? Jakoś przecież trzeba wykorzystać długi weekend!
Danka: To może pójdziemy na kolejny Great Walk? Ten wokół jeziora Waikaremoana?
Kuba: Ale to trasa na 4 dni, a my będziemy mieli tylko 3.
Danka: Urwiemy się trochę z pracy. A spacer ogarniemy w 3 dni i jeszcze zdążymy wrócić do Auckland. My nie damy rady?
I tak oto zaplanowaliśmy epicki weekend nad jeziorem Waikaremoana w północnej części Hawke’s Bay. Dlaczego epicki? Czytajcie dalej!
Przygoda zaczęła się już w Auckland, gdy poprosiliśmy naszą aplikację TomToma, aby wyznaczyła dla nas trasę z Auckland prosto do Big Bush Holiday Park – aplikacja chwilę się namyślała i w końcu pokazała nam trasę na ponad 9 godzin drogi – na to nie byliśmy przygotowani. Drugie podejście, tym razem z mapami Google’a – jest lepiej, trasa na 6,5 godziny, czyli koło 21-ej powinniśmy być na miejscu. W drogę!
Wszystko było pięknie, udało się nawet ominąć największe długoweekendowe korki i dojazd do Rotoruy poszedł zgodnie z planem. Ale już chwilę później spojrzeliśmy z zaciekawieniem na naszą nawigację, pokazywała, że zostało nam 90 kilometrów do końca i ponad 2.5 godziny trasy. Że jak? 90km w ponad 2 godziny? Niemożliwe!
Oczywiście wszystko jest możliwe, szczególnie w Nowej Zelandii. Po kilku kolejnych kilometrach naszym oczom ukazał się taki znak:
Tak jest, nagle ktoś zwinął szosę i pozostawił tylko drogę szutrową. Początkowo mieliśmy nadzieję, że ten odcinek będzie krótki, w końcu jechaliśmy drogą oznaczoną jako state highway, ale jednak szybko się przekonaliśmy, że taka trasa będzie nas czekała do samego końca. A jak do tego dodać niekończące się zakręty, oposy wbiegające pod maskę oraz krowy goniące konie na poboczu, to od razu zrozumieliśmy, że to 90km w 2.5 godziny to nie przesada. ?
Po drodze obserwowaliśmy też jak temperatura spada z 14 stopni do okrągłego zera. Całe szczęście na końcu trasy czekała na nas mały domek z włączonym w środku grzejnikiem – zbawienie! Szybki prysznic i hop do łóżka, aby się wyspać przed spacerowaniem.
Pierwszy dzień marszu miał być największym wyzwaniem, głównie dlatego, że czekało na nas 17 kilometrów i ponad 600 przewyższenia do pokonania. Ale co zrobić? Samo się przecież nie przejdzie! Zarzuciliśmy plecaki na plecy i ruszyliśmy w las. A ten okazał się wręcz magiczny! Niby mamy początek zimy, a wokół nas były drzewa ociekające zielenią i ptasie radio wyjęte wprost z wiersza Tuwima.
Dodatkowo co kilkanaście minut las delikatnie się odsłaniał i pozwalał nam podziwiać piękno jeziora Waikaremoana. Mgła wychodząca z małych zatoczek robiła nieziemskie wrażenie. Mieliśmy ochotę po prostu tam siedzieć i dalej się nie ruszać.
Dzień kończyliśmy po 8 godzinach i trzeba przyznać, że pod koniec dnia czuliśmy już kilometry i wzniesienia w nogach. Na szczęście w chatce ogień w kominku był już rozpalony, więc o ciepło nie musieliśmy się martwić. Szybka kolacja i do śpiwora spać.
Drugi dzień w teorii miał być łatwiejszy od pierwszego, dlatego też wyruszyliśmy na szlak dopiero po 9-tej. W praktyce jednak niedziela okazała się dłuższa od soboty, a dodatkowo w nogach czuliśmy już wysiłek z dnia poprzedniego. Łatwo nie było, ale widoki jeziora, lasu, wodospadów, wiszące mosty i przejścia linowe dodawały nam energii.
Problem pojawił się dopiero koło 16-tej, gdy zaczęło się ściemniać, a do chatki mieliśmy jeszcze kawałek drogi. Z pomocą przyszły nam czołówki, którymi oświecaliśmy sobie drogę. Całe szczęście na miejsce dotarliśmy zanim zapadł całkowity zmrok, więc obyło się bez szukania szlaku nocą 🙂 Okazało się, że chatka Waiharuru składała się tak naprawdę z dwóch oddzielnych budynków: kuchnio-jadalni z kominkiem i sypialni bez żadnego ogrzewania. I tak jak kolacja była przyjemna i ciepła, tak noc okazała się wyzwaniem. Temperatura spadła poniżej zera, chatka była dość spora i nie byliśmy w stanie wystarczająco „nachuchać”, aby zrobiło się w środku ciepło. W ruch poszła bielizna termoaktywna, bluzy, rękawiczki, czapki, skarpety, no i oczywiście śpiwór, a mimo to co kilka minut budził nas powiew zimna. Tak to nawet u teściów nie było mi zimno, gdy zapomnieli włączyć ogrzewania zimą?
Ten mróz miał jednak jedną sporą zaletę – jak tylko zadzwonił budzik, wyskoczyliśmy ze śpiworów i pobiegliśmy do cieplejszej kuchni szykować śniadanie. Przed nami zostało ostatnie kilka kilometrów i około 2 godzin spaceru. Mogliśmy podziwiać jezioro i las o wschodzie słońca, słuchać budzących się ptaków i delektować się nowozelandzką przyrodą 🙂
Porady praktyczne:
- Lake Waikaremoana Great Walk nie ma trasy w postaci pętli (tak jak to jest na przykład na Tongariro Northern Circuit), zatem trzeba mieć zapewniony transport albo na początek trasy, albo z jego końca. My korzystaliśmy z usług Big Bush Holiday Park – spaliśmy u nich jedną noc, podwieźli nas na sam start trasy i odebrali nas z końca (koszt za wszystko dla dwóch osób to 200$).
- Pamiętajcie, że wszystkie noclegi (w chatkach i pod namiotami) na trasach Great Walk’ów trzeba wcześniej rezerwować na stronie DOC.