Tomek w krainie kangurów pana Alfreda Szklarskiego to była pierwsza książka w moim dzieciństwie, którą przeczytałem w całości z zapartym tchem i to bez przymusu. Później już nie miałem problemu z czytaniem kolejnych książek z serii o Tomku Wilmowskim i tak oto zaczęła się moja przygoda z czytaniem oraz z marzeniami o podróżach. Dlaczego o tym piszę? Otóż, nasz przyjaciel z Poznania, imieniem Tomek, ostatnio wyruszył w podróż do krainy kangurów i ptaków kiwi. I tak jakoś te jego przygody przypomniały mi o książkowych historiach Tomka 🙂
A jak wyglądała podróż Tomka? Zobaczcie relację dzień po dniu:
Dzien 1.
Wielki pajak straszy cale Sydney. Strzeżcie sie Ci, ktorzy tu przyjezdzacie…
Dzień 2.
Brak fal, więc trzeba jakoś zabić czas…
Dzień 3.
Ostatni dzień z Anią i Idalią! 🙁 Kubę i Dankę odwiedzam już za kilka dni, zacznie się dalszy podbój! Tymczasem było wino z widokiem na Bondi, w wielkich bólach – o czym w dalszej części „dziennika Tomasza”;)
Dziś się okazało, że surfing nie jest taki prosty! Pan ratownik przez megafon nas poinformowal, że mamy się trzymać brzegu i tych najmniejszych fal, bo daleko hen hen robiło się nieciekawie… 🙁 po prostu widział, że sobie nie radzimy! Ale kilka fal było moich na bodyboard! A jak nie surfing, to bardzo łatwo można zostać „wodzem Czerwona Twarz”, tego już nie polecam! Kilka h w pełnym słońcu i guzik dają kremy, jak masz dziurę ozonowa nad głową… 🙁
Dzień 4.
No i zostałem sam. Przez kolejne dni podbijam miasto na własną rękę! Jestem chyba jedyny w Australii, który cieszy się z chmur i deszczu dzisiaj – na moje hot-czerwono-spalono-popar
Bez kapelusza ani rusz – w końcu dziura ozonowa w pełni. Bloger Kuba i Danka zalecają, więc kupiłem na Bondi.. 😉
Skoro sezon F1 zaczyna się tutaj, to musiałem obejrzeć w lokalnej tv! 🙂 taka rozrywka po przeprowadzce do centrum 🙂
Dzień 5. AKA dzień sportu!
Aiki-podróże to jest to! 🙂 rano bieganie w deszczu, potem wędrówka po mieście bez konkretnego celu i kierunku. Prawie wystapielem w SkyNews – to prawie to widok studia prosto z ulicy! 😉 akurat korespondent na żywo coś komentował, ot taka sytuacja.
No i wieczorem keiko!!! Wprawdzie zajęcia dla początkujących, ale i tak świetnie się bawiłem-dużo pracy oddechem, skupienie na biodrach, pracy z partnerem. http://
Dzień 6.
Szybki, bo tylko 2h, dojazd pociągiem i jestem w górach. Jakże innych od naszych polskich. Las tropikalny, klify. W dolinie nic tylko czekałem aż zza wielkiej paproci („na oko”4-5m) wyskoczy jakiś dinozaur…. Trzy Siostry to zupełnie, jak nasz Kasprowy – miliardy ludzi, głównie azjatow. To dla nich wszędzie barierki, metalowe schody…
Uciekalem jak najszybciej 1000 schodów w dół w dolinę, gdzie przez 3h spotkałem raptem 3 osoby!!! 🙂 tak, dokładnie, widoki zapieraly dech!!!
Dzień 7.
The Eagle has landed!
Po pięknym i smacznym przyjęciu (Kuba i Danka FTW! ♥), świetnych winach, single malcie… To musiał być dobry dzień! 🙂
Dziś Auckland zdobyte! Najwyższy szczyt, a nawet wulkan – też. Środek miasta, park, dookoła krowy, króliki, owce… 🙂 i te drzewa, normalnie Śródziemie (TAK będę, to często powtarzać!).
Cześć 2 oficjalnie rozpoczęta!
Dzień 9.
Trampki w podróży zapewnili, że to będzie niezapomniany dzień. No i był:
– Hobbiton (woooooooow!) – CHECKED,
– Wai-O-Tapu – kolorowe jeziorka, które „czuć” jajem – CHECKED,
– Hells Gates – błotne spa, czyli kąpiele błotne i basen siarkowy (znowu jaja!!!) – CHEEEECKED!
Dzień rozpoczęty bez kawy, bo i po co – zdjęcie mówi samo co tam się działo… Końcowy 7m wodospad i pełen fun, wartki nurt i akcja! 🙂 co to była za jazda, uskoki, dropy, wodospady, tyłem, bokiem, przodem. Nabieranie wody na koniec… Pikuś! (w trakcie bym tak nie powiedział oczywiście!)… Na sygnał „do anything”… Po prostu złapałem się liny… 😉
Ale Przemek nie wrzucaj Rychy do pralki, nigdy! Dziś na zorbingu (to takie kule wypełnione woda, w których puszczają Cię w dół stoku…) tak mną rzucało, jak na wirowaniu prania na max moc… POLECAM.. Filmiki są w montażu 😉
A jeszcze trening funkcjonalny na plaży – trener Jurkiewicz oczywiście narzucil takie tempo, że zadyszka w piachu już w pierwszej serii…
Dzień 13.
Jedna z 10 najpiękniejszych plaż świata, ale Taylor Swift nie było dziś na miejscu…chociaż nie przeszkadzało nam to w fantastycznej zabawie! I dziś kolejny dzień walki z falami, ale za to w jakim miejscu!!! Szczęka opadała z każdym momentem 30minut dojścia do tego miejsca. Nie szło się napatrzec… W. O. W.
A wieczór już w Auckland, no i słynne żeberka z jagnieciny by Kuba ! 🙂 wcześniej rozbieganie przed sobotnim startem…
Dzień 14.
3, 2, 1…..perspektywa była w stylu „o nie, ja mam to zrobić?! ” – nazywam to pełnym wyjście ze strefy komfortu! 🙂
nic więcej nie mam do napisania dzisiaj, świętujemy z chłopakami…
Dzień 15.
Wczoraj w dół, to dziś musiało być w górę!!!
I poszliśmy we 3 na mały, 6h spacerek, lunch zjedliśmy na wysokości 1245m (kucharz na tej wysokości spisał się wyśmienicie), szczyt na 1748m – atak szczytowy zakończony pełnym sukcesem! 😉
Takie widoki! O TAKIE O, bez przerwy powyżej linii drzew… Wow za wow wowem poganiany!:-D Tak, południowa wyspa wygrywa… Ah i prognozy nam nie straszne, naprawiamy pogodę! Miało padać, no i padało – kilkadziesiąt kropel może? 🙂 jak to mówią dziś „na krotko” było po części..
Skok popatrzyłem u Kuby, to prawda…
Dzień 16.
OK, miało być o bieganiu, ale najpierw trochę wina. Dwie wizyty, w dwóch winnicach. Oczywiście wypluwalem, ale nie wszystko… 😉 no i wina pite z beczki – tego się nie doświadcza zbyt często!!! 🙂 to był dobry dzień…
Pakiet, jak widać na załączonym obrazku – odebrany (swoją drogą, to nie rozpieszcza się tutaj biegaczy: numer, żel, agrafki i chip!! Ewentualnie bilet na autobus). Nic tylko wstać, prysznic, śniadanie i lecimy – prawdopodobnie na jedno kopyto z Kubą. Start o 9 lokalnego, czyli 22.00 polskiego czasu…
Liczę na niezłe widoczki na trasie jutro!!! Zapowiada się epicko chociażby z tego względu!
Dzień 17.
Ależ oni tu szybko biegają! Na szybko – do Polski wrócę z nowym PB = 1:54:03!!! Zacząłem szybciej niż zakładałem, ale i tak okolice 5:30/km utrzymywane były do 15km – z lepszym, bądź gorszym efektem. 😉 Potem zaczęło się miasto, miało być z górki, a tu podbieg za podbiegiem – ostatni zbieg to ile fabryka dała + wszystkie pizze wyszły z worka! 🙂 parowóz że Żnina dolecial do mety jednak, robiąc ostatnie 2km w okolicach 4:30,co ostatnio było szybszym tempem interwalowym. Muszę ten bieg uznać za sukces. BTW, to uwaga uwaga…
(nieoficjalnie) JESTEM PIERWSZYM POLAKIEM W WANAKA HALF MARATHON 2016! 🙂
Resztę mógłbym pominąć z tej relacji! 🙂
Po biegu nie ma przestoju, pojechaliśmy do Blue Pools – to były widoki!!! Tylko woda okropnie lodowata, że aż kości bolały. Ale na zbolale mięśnie po 2h napierania – były mi wdzięczne! 🙂
A teraz czas na relaks – pizza i wino! W końcu odwiedziliśmy świetne winnice, nie mysleliscie chyba, że wyszliśmy z Kubą z pustymi rękoma, hm? 😛 zdrowie tych, którzy nie śpią w nocy i trzymali kciuki! A jak spali, to też wasze zdrowie 🙂
Dzień 18.
Dzień sponsoruje pan kierowca z Ubera, który podsumował dla nas Nową Zelandie – „people here are so lazy they aren’t even racist!”. Typowa Nowa Zelandia czyli „no worries” 🙂
Zmalalem, jak widać na załączonej fotce. 🙁 nasze zmysły niezłą robotę miały w Puzzling World! W glowie się krecilo, świat wariowal, ale daliśmy radę! 🙂
Back to Auckland, ostatni etap wyjazdu czas zacząć.
Dzień 19.
Poniedziałek. Wyspa winnic, zaledwie 45min promem od Auckland. Dzieje się… 🙂 regeneracja sił po tych wszystkich szalonych podróżach, skokach, bieganiu polega na chodzeniu wybrzeżem lub lasami na wyspie i probowaniu lokalnych win. Lajf! 🙂 trzeba wybierać szlaki bez ludzi, zapuszczac się w miejsca, gdzie gawiedz (aka Chinczycy) się nie zapuszcza – polecam! 🙂
Oj ciężkie są poniedziałki… Ale nie takie!!!
Dzień 20.
Rangitoto czyli najmłodsza wyspa w zatoce. 600 lat, to jeszcze niemowlak! Skały wulkaniczne, czarna ziemia, ale las już działa.
Poplynalem pierwszym promem. Szybko wbieglem na szczyt, praktycznie się nie zatrzymując – dzięki temu miałem tam dla siebie 10-15min zanim dotarli ludzie. Cudowne chwile i widokiem na Auckland (będzie album, jak zbiorę i wybiorę cześć z tych ton zdjęć i filmów!)! No i szybko musiałem uciekać, bo zrobiło się jak na Krupówkach (Chińczyków na serio jest mnóstwo!!!!)… 🙁
Mając pół dnia do zagospodarowania postanowiłem – szukam KIWI! Ale nie kiwi berries – choć też są spoko, ale prawdziwego ptaka! I udało się, wypatrzylem 3 w Auckland ZOO!:-D misja zakończona sukcesem!!!! Strasznie śmieszne ptaki – wielkością dorównują kurczakom ale są bardziej napakowane, jak kiedyś Arnold S. 🙂 i dziób długi, do szukania pożywienia w ziemi. Taka ciekawostka prosto z Animal Planet. 🙂
Jutro ostatni dzień w NZ…. 🙁
Ostatni dzień w Auckland, czyli kawka w mieście i pamiątki i inne bajery z NZ 🙁 walizka też już spakowana, wino pozegnalne już się chłodzi, nic tylko czekać na Kubę i Dankę aż wrócą z pracy. Ale tak w ogóle, to co to jest praca? 🙂 4 tydzień urlopu trwa w najlepsze! 🙂 tzw. początek końca czas zacząć!Mój 3-dniowy powrót do Poznania rozpocznie się dziś o 3.30 czasu lokalnego – razem ok 24h w powietrzu. Ale to jeszcze nie koniec przygód w trakcie tego wyjazdu – kilkadziesiąt h do zagospodarowania w Sydney mam, jest kilka pomysłów, grafik napięty jak przed realesem! Liczę, że zamieszczę się w limicie 23kg, albo będzie trzeba świecić na lotnisku i jakoś to załatwić… 🙂Na pożegnanie z Nową Zelandia mały kolaż – przedsmak 😉 działo się tu na prawdę wiele, a przebieranie zdjęć i filmów z wyjazdu zajmie mi pewnie cały weekend po powrocie! 🙂 możliwe, że nawet nie jeden…
A na podsumowanie całego wyjazdu przyjdzie jeszcze czas…
Dzień, w którym leciałem Dreamlinerem.
Dzień 40min kontroli bagażu na granicy Australii i podejrzeń, że szmugluje narkotyki..
Dzień zjedzonego stejka z kangura.
Dzień podziwiania akwarium w Sydney.
Dzień przesiadki w samolocie na inne wolne miejsce, bo sąsiad ważył jakieś 1,5tony. Albo miliard?
Dzień, w którym siedzę na tarasie hostelu, podziwiam Sydney nocą, pije wino i rozmyślam…
Dzień, w którym dowiedziałem się, że małe wesele w Indiach jest na 300 osób!
Dzień…
Dzień, w którym rozmyślam…
No i wracamy – jeszcze 20h lotów, 2h transferu w Doha, dojazd z Berlina i można będzie się położyć w swoim łóżku. Na podsumowanie całości przyjdzie czas – fot i filmów jest kilka ton!!! Koniec wakacji, czas wracać do rzeczywistości…. To był ezoteryczny wyjazd! Dzięki Kubą, Danka, Ania, Jacek i Idalia za wspólne momenty! 🙂Dziś nic szczególnego, czy ekstremalnego nie było w harmonogramie. No chyba, że zaliczymy do tego najlepsze wafle, jakie jadłem! Jeszcze skromny stateczek na obrazku, który widziałem w trakcie spaceru po Sydney..szok, jakie to wielkie!No i do zobaczenia na polskiej ziemi… 🙂
Prawda, że fajnie tu u nas po drugiej stronie świata? 🙂
P.S. Tomek obiecał też napisać dłuższy post o swojej podróży, obserwacjach i przygodach. Czekamy!