Początek roku w Nowej Zelandii obfituje w długie weekendy. Najpierw Nowy Rok, potem urodziny Auckland, następnie Waitangi Day i tak letnie miesiące to życie od święta do święta. My na te długie weekendy bardzo czekamy i planujemy je z dużym wyprzedzeniem – już w październiku wiedzieliśmy, że na ostatni weekend stycznia pojedziemy w jeden z naszych ulubionych rejonów – Półwysep Coromandel.
Z Auckland nie mamy daleko, a półwysep jest na tyle duży, że wciąż nie zwiedziliśmy jego dużej części. Tym razem postawiliśmy na samiutką północ, a dokładniej na Port Jackson, w którym tak naprawdę nie ma nic poza plażą, wzgórzami i kempingiem.
Trasa z Auckland do Port Jackson to około 4 godziny podróży samochodem (ok. 225 km – śmiech na sali jeśli chodzi o europejsie standardy, prawda?), z czego ostatnie kilometry jedzie się wąską drogą gruntową (około 1,5 godziny). Ja miałam spory ubaw jadąc krętymi wzgórzami, blisko przepaści – Kuba, który siedział od strony skarpy nie był tym jakoś specjalnie zachwycony, zwłaszcza gdy musieliśmy minąć się na trasie z innym autem. Całe szczęście widoki na trasie rozpieszczały, a pogoda była wręcz wymarzona (a w samochodzie klimatyzacja)!
W drodze na północ zatrzymaliśmy się w naszej ulubionej knajpce zaraz przed miejscowością Coromandel. W Mussel Kitchen, gdzie jak sama nazwa wskazuje serwują wyśmienite mule, a bonusem jest rzemieślnicze piwo. Platera grillowanych muli w 3 smakach jest przepyszna!
Na sam kemping dotarliśmy w sobotę późnym popołudniem, zgłosiliśmy się w recepcji i ruszyliśmy na poszukiwanie miejsca na rozbicie namiotu (plan kempingu – PDF). Ten ostatecznie stanął jakieś 2 metry od oceanu, z którego bliskości i ochłody skorzystaliśmy zaraz bo rozstawieniu naszego weekendowego domu. Wieczorem dołączyli do nas jeszcze znajomi z dwójką swoich maluchów i wspólnie zaczęliśmy długi weekend z kieliszkiem (czyt. turystycznym kubkiem) wybornego Rose w dłoniach ?
Na kempingu znaleźliśmy więcej niż się spodziewaliśmy, bo wiadomo toalety to tzw. ‘long-drop’, ale bardzo czyste, do tego prysznic z zimną wodą (zmycie soli przynosiło sporo ulgi), ogólnodostępne stanowiska na grilla, kącik kuchenny z ławkami, zlewem i gniazdkiem elektrycznym. O dziwo był też zasięg komórkowy, więc mogliśmy powrzucać kilka relacji na naszego instagrama.
Port Jackson jest doskonałym miejscem do odpoczynku i zrelaksowania się. Nie ma tu też za dużo turystów, bo miejsce jest na sporym uboczu. Słońce, woda, długa plaża, widoki i miłe towarzystwo. A jeśli nie macie ochoty już pływać, opalać się, czytać książek, jeść czy pić, zawsze można się przejść po plaży lub jednym z okolicznych szlaków.
Dodatkowe informacje:
- informacje o kempingu – TUTAJ
- koszt to $13 za osobę dorosłą (+$3 za śmieci od namiotu) – wymagana wcześniejsza rezerwacja!
- krem przeciwsłoneczny, czapka i okulary przeciwsłoneczne to ‘must have’
- brak wody pitnej, wodę trzeba przegotować, czyli maszynkę gazową trzeba mieć ze sobą
- brak sklepu, najbliższy chyba z 30-40 min samochodem, zatem całe jedzenie i dodatkowe napoje trzeba mieć również ze sobą 🙂