Po słonecznych dniach spacerowania po Abel Tasman Costal Track przyszedł czas na dni deszczowe. W sobotę o 3-ciej nad ranem obudził nas deszcz i pozostała tylko nadzieja, że do rana przestanie padać, tym bardziej, że przed sobą mieliśmy najcięższy dzień wędrowania. Nasze nadzieje na nic się zdały, bo niebo zasnuło się deszczowymi chmurami, więc skoro świt w ulewnym deszczu zaczęliśmy się pakować i ruszyliśmy w (mokrą) drogę.
Śpiesząc się na odpływ
Start zgodnie z planem był tego dnia wyjątkowo istotny, gdyż zatokę Awenora, która leży na trasie tego Great Walka można pokonać wyłącznie, gdy jest tam odpływ. Spóźnisz się, czekasz kolejne kilkanaście godzin. Gdy dotarliśmy do chatki w Awenora okazało się, że z powodu deszczu 4-godzinne okno na pokonanie zatoki zmniejszyło się do niecałych 3 godzin, więc nie było czasu na odpoczynek. Plecaki na plecy, buty w rękach, woda miejscami po kolana, uciekające przed nami małe kraby, ale w ciągu 20 minut udało nam się przebić na drugi brzeg.
Deszcze, deszcz, deszcz
Po dwóch godzinach w zacinającym deszczu dotarliśmy do Totaraniu, które okazało się wielkim polem kempingowym. Na miejscu było spokojnie kilkadziesiąt namiotów, kamperów i do tego chatki pełne ludzi. Postanowiliśmy skorzystać ze stojącego tam małego schronu, odpocząć, podsuszyć trochę rzeczy i napić się herbaty. Chwilę później w ślad za nami poszli kolejni wędrowcy, którzy, jak się okazało, rezygnowali z dalszej wyprawy z uwagi na deszcze. Ale nie my! Nam deszcz nie straszny (chociaż denerwujący). To tutaj kolejny raz przekonaliśmy się o tym jak bardzo sympatyczni potrafią być Nowozelandczycy. Gdy ogrzewaliśmy się herbatką, z jednego z pobliskich namiotów wyszedł przemiły pan z solidnymi kawałkami szynki na talerzu i częstował mokrych i zmęczonych plecakowców (w Nowej Zelandii na takich turystów jak my mówi się backpackers).
Po chwili namysły doszliśmy do górnolotnego wniosku, że samo się dalej nie pójdzie, więc znów wrzuciliśmy plecaki na plecy i ruszyliśmy w kierunku naszego kolejnego noclegu, przystanku w zatoce Anapai. Miejsce idealne, bo jakieś 20 metrów od plaży, gdzie spotkaliśmy wyłącznie ptaki; tylko ten deszcze – dlaczego nie chciał przestać padać? Resztę dnia spędziliśmy w namiocie, nadrabiając zaległości czytelnicze i trzymając kciuki za nasz namiot.
Deszcz i więcej deszczu
Po nocy bez snu, ale za to przepełnionej odgłosami ptaków, szumiącego oceanu i kropli uderzających w namiot, ruszyliśmy do naszego ostatniego przystanku w zatoce Whariwharangi. Trasa prowadziła przez urocze plaże z malowniczymi klifami oraz przez zielony las wypełniony paprociami i drzewami kānuka. Po dwóch godzinach spaceru dotarliśmy do miejsca docelowego i od razu poszliśmy do znajdującej się tam chatki, aby zrzucić z siebie mokre rzeczy i odsapnąć.
Słońce!
Lekko podsuszeni, ogrzani herbatą zastanawialiśmy się, czy mamy jeszcze jakiekolwiek szanse na ujrzenie słońca na naszej wyprawie. Patrzyliśmy w niebo, a tam wyłącznie szare chmury… Dopiero po kolejnych 2 godzinach w naszych sercach zaczęła pojawiać się nadzieja, że może jednak będzie i słońce. Tak! Deszcz przestał padać, a zza chmur wyłoniło się nieśmiało słońce! No to my hop z chatki, żeby wysuszyć namiot i resztę mokrych rzeczy. Kilkadziesiąt minut później wszystko było już suche i w różowych barwach zaczęliśmy widzieć końcówkę naszej przygody. Oczywiście nie mogło być tak pięknie, bo w nocy przyszła burza i czekaliśmy kiedy wiatr zabierze namiot, a z nim również i nas. Na szczęście okazało się, że byliśmy wystarczająco masywni i wiatr nie dał rady, a poranek przywitał nas słoneczkiem i pięknym ptasim radiem (którego mieliśmy dość po pięciu minutach, bo o piątej rano to jednak się śpi, a nie słucha ptaków, prawda? :))
Ostatni dzień wędrówki to już niecałe dwie godziny spaceru do zatoki Wainiu. Po drodze raczyliśmy się pięknymi widokami plaż w pełnym słońcu i raz za razem ściągaliśmy kolejne warstwy ubrań, aby nie rozpłynąć się z upału 🙂 Do Wainiu dotarliśmy koło 11-ej, później czekała nas już tylko podróż busem do Nelson i samolot do Auckland.
Great Walk na tak!
Był to nasz pierwszy (z dziewięciu dostępnych) Great Walków w Nowej Zelandii. Możemy śmiało powiedzieć, że mimo kapryśnej pogody, wspominamy go bardzo dobrze. Była to świetna przygoda, z urzekającymi widokami i piękną przyrodą! 🙂
O pierwszych dniach wędrowania po Abel Tasmanie przeczytacie tutaj, a tutaj zobaczycie relację wideo.
Informacje praktyczne:
- Awenora to jedyne miejsce, gdzie koniecznie trzeba pojawić się w czasie odpływu, aby móc kontynuować trasę zgodnie z planem. Jest jeszcze jednak kilka odcinków trasy (np. przy Torrents Bay), które przy dobrym planowaniu, pozwalają na skrócenie sobie trasy w czasie odpływu.
- Na wielu miejscach na trasie Abel Tasman Coast Track nie ma dostępu do wody pitnej, więc musicie być przygotowani na gotowanie wody (co najmniej 3 minuty) albo jej filtrowanie. My korzystaliśmy ze Steripena, który w ciągu minuty był w stanie zabić wszystkie złe bakterie mieszkające w wodzie.